Jedna z historii V
EPIZOD V
Podwójne drzwi do
karczmy były czerwone. Złote elementy podkreślały bogactwo. Nie bez powodu.
Mimo, że budynek łączył się z dwoma innymi, z prawej i lewej strony, to
wydawało się, że stoi osobno. Był najwyższy, a główne wrota praktycznie się nie
zamykały. Wyglądające na niebotycznie ciężkie, wręcz latały na zawiasach.
W środku było więcej
kolorów. Widoczne bogactwo było wszędzie. Obrazy w złotych ramach, piękne
ręcznie rzeźbione kolumny i wiele zdobień. W ogóle nie przypominało to karczmy.
Ludziom bezdyskusyjnie podobał się ten klimat, bo zapełniali cały parter i
piętro.
Podchodząc do
szynkwasu Ybron od razu przeszedł do rzeczy. Mówił do długowłosej stojącej za
ladą.
–
Szukam kogoś. - powiedział. - Nijakiego Lorana.
Wiesz gdzie go znajdę? - kobieta zaśmiała się cicho.
–
Szukasz, powiadasz, nijakiego Lorana? - przybliżyła
się do niego. - Tak się składa, że ten Loran jest kobietą.
–
Uu... przepraszam jeśli cię obraziłem.
–
To nie mnie zwą Loran. - Ybron był trochę
zakłopotany. - Choć za mną, zaprowadzę cię.
Czwarte piętro było
przeznaczone do hazardu. Kości, karty, wszelkie zakłady. To tutaj znajdowało
się biuro. Oddzielony solidną ścianą kawałek pomieszczenia. To tam kobieta
zabrała zielonookiego.
Zapukał dwa razy, a
Loran będąca w środku go zaprosiła. Ciemna blondynka siedziała za wielkim
Stołem. Przeglądając jakieś papiery, ruchem ręki, kazała Ybronowi usiąść.
Subtelne brwi, wąskie usta i prawie niewidoczne kości policzkowe dawały
wrażenie młodej kobiety. Palce długie a rączki szczupłe jak u dziewczynki. Jasnobrązowa przepaska zakrywała miejsce
prawego ucha. Musiała je stracić.
–
Jak się nazywasz? - jej wyblakłe, szare oczy
spojrzały wprost na niego.
–
Ybron. - odpowiedział krótko.
–
Po prostu Ybron?
–
Ybron Landriwian.
–
Witaj Ybronie Landriwianie. Co cię do mnie
sprowadza? Potrzebujesz czegoś dziwnego? Czy może chciałbyś pomocy w jakieś
sprawie? Tylko mów zwięźle, bo nie lubię historyjek.
–
Szukam pewnego kowala z Astani.
–
Cóż, w czym tkwi problem?
–
Nigdy nie byłem w Astani, nie znam tamtej
okolicy. Może znalazłby się jakiś przewodnik, który doprowadzi mnie w konkretne
miejsce? - chwila ciszy. Zielonooki patrzył trochę spode łba.
–
Dlaczego zwróciłeś się do mnie z taką sprawą?
Nie lepiej było zapłacić pierwszemu lepszemu chłopu? - Loran wstała i okrążyła
biurko. Oparła się o nie rękami. - To dość niespotykane, że ktoś woli wykosztować
się więcej niż powinien.
–
Chciałem mieć pewnego przewodnika, a nie chłopa,
który na widok pieniędzy potwierdzi, że zna drogę do samego wnętrza ziemi,
gdzie zaczyna się piekło.
–
Ha! Dziwnie kombinujesz, ale muszę przyznać, że
ciekawie. Zatem ile możesz dać na takiego dobrego przewodnika? - słowo
„dobrego” podkreśliła wymawiając je głośniej i wolniej.
W klepsydrze na
półce przesypał się cały piasek. Loran odwróciła ją szybkim ruchem. Po
roztopionym wosku na stole, widać było, że kobieta spędza tu dużo czasu. Ybron
zastanawiał się jak to dobrze rozegrać. Jaką kwotę podać? Z rozmyślań oderwało
go pukanie do drzwi.
Lorana zapytała kto
tam, a zielonooki wrócił myślami do pytania. Musiał odnaleźć Tymera, lecz nie
mógł wydać wszystkiego co ma. To by było nie rozsądne.
Zamarł kiedy
usłyszał odpowiedz stojącego za drzwiami gościa.
–
Na dnie mojej duszy znajdziesz zagadkę.
Odgadniesz ją tylko szturchając zapadkę. Za nią jest słowo mówiące to wprost.
Że rozwiązaniem jest mistyczny most.
–
Wchodź! - krzyknęła Lorana, ale zanim ktoś
wszedł Ybron wiedział kto to.
–
Loran. Lorianne a'Naseavele. Ileż to minęło lat
odkąd ostatnim razem śpiewałem dla ciebie? Boli mnie w środku, że ten okres
minął już prawdopodobnie bezpowrotnie.
–
Daruj. Mów lepiej o co chodzi. - mięśnie jej
twarzy napięły się szybko.
–
Nie o co a o kogo. Ybronie, pozwolisz, że wyznam
Loranie nasze wcześniejsze spotkanie. - przechadzając się mówił dalej. - Moje
sposoby są ci znane, a ich skuteczność jest... niecodzienna. Człowiek ten,
który siedzi na fotelu, nie przyjął daru pieniądza. Zaskoczyło mnie to.
Ostatnio źle się to skończyło, dla osób, których nie będą wymieniał, ażeby
wszystkiego nie zdradzać zawczasu. Do rzeczy przechodząc, słuch, jak wiesz mam
dobry – przystanął mówiąc wprost do Loran. - i nawet te ściany – postukał w
jedną z nich - w słuchaniu mi nie
przeszkadzają. Przewodnika Ybron sobie zażyczył, a ja zgłosiłbym się od razu,
gdyby nie jego niechęć do mnie. Przekonany jednak jestem, że gdy ty zapewnisz
go o moim profesjonalizmie, siedzący tu mężczyzna zmieni zdanie.
–
Nie. - rzuciła szybko Loran. - Szacunek u mnie
masz to prawda, ale nie będę gościa mojego przekonywać do twojej osoby.
Świece paliły się
powoli a wosk równie wolno spływał w dół. Ybron zaczął wątpić w swoją decyzję.
Gdyby mógł teraz wybrać to nie wszedłby do karczmy. Czasu cofnąć nie mógł, więc
prosił w myślach ojca o pomoc, bo oto znalazł się w centrum niepożądanej
sytuacji.
–
A teraz wyjdź. - założyła ręce.
–
Dobrze, pozwól mi tylko coś rzec do jego ucha.
–
Nie w moim atre. - łagodne rysy twarzyczki
zmieniły się nie do poznania. Jeśli ktoś mówił o swoim „atre” miał na myśli
pewną przestrzeń prywatną. Najczęściej obejmującą jedno pomieszczenie, ale
zdarzało się różnie. To określenie jest rozumiane dwojako, ale zamysł jest ten
sam.
Pieśniarz wyszedł
pośpiesznie. Twarz Loran wróciła do dziewczęcej postaci. Wlała czerwone wino do
szklanego kielicha. Wypijając wszystko naraz nalała do pełna jeszcze raz. Ybron
poczuł ulgę. W pobliżu tajemniczego pieśniarza nie czuł się dobrze.
–
Gdzie dokładnie chcesz dotrzeć?
–
Kowal imieniem Tymer, mieszka ponoć w wiosce
niedaleko zamku królewskiego. Muszę się z nim spotkać.
–
Pewnie mieszka w Melawe. To dobrych kilka dni
stąd. Konia masz?
–
Konia? - powtórzył zaskoczony tym pytaniem. -
Nie, nie mam.
–
To będzie trzeba wliczyć dodatkowe koszta. -
usiadła na fotelu przy regale. Będąc bokiem do Ybrona sączyła wino.
–
Piesza podróż jest niemożliwa?
–
Bez koni podróż trwałaby dobrych dziesięć dni,
albo i więcej. To ponad dwieście mil. Niepotrzebnie przedłużona podróż i
droższa jakby nie patrzeć. Konie muszą być. Do świtu kogoś znajdę razem z
końmi. Zapłata z góry. - wzięła łyk alkoholu. - To będzie razem koło stu
siedemdziesięciu Hunów. Chyba, że płacisz w innej walucie.
–
Ile? - Ybron zbladł. - Sto siedemdziesiąt Hunów.
To przecież za tyle można domiszcze kupić. Albo, albo...
–
Albo zginąć. Kilkudniowa podróż końmi z
przewodnikiem to jedno. Druga rzecz, że będzie trzeba przejechać przez pola
wytrzebienia. Kawałek bo kawałek, ale objechanie trwało by drugie tyle co podróż.
A to nie jest bezpieczne miejsce, więc zwykły przewodnik nie wystarczy. Przeżyć
trzeba a żarło to nie jedyny problem. Po za tym długodystansowi przewodnicy
boją się ludzi którzy ich wynajmują. Zdarzało się, że wyruszali we dwóch a na
miejsce docierał tylko jeden.
–
Nie stać mnie na taką podróż, ale też nie
potrzebuje tego wszystkiego. Konie, zgodzę się, przydadzą się. Podróż przez
pola może i są niebezpieczne, ja jednak bronić się umiem, jednego towarzysza
także obronie. Zjeść dużo nie muszę, woda wystarczy i suchy prowiant.
Loran słuchała
wpatrzona w okno. Słońce zachodziło za pagórkiem.
–
Skąd jesteś Ybronie? - zapytała cicho. - Bo z
trzech królestw na pewno nie.
–
Mieszkałem na obrzeżach Perfoni. Nieco ponad
dwie mile od wsi Katry.
–
To jakieś dwadzieścia mil stąd, prawda? - znała
się na geografii.
–
Mniej więcej. - zielonooki zdał sobie sprawę, że
jest daleko od domu.
Perfonia jest
oddzielona od trzech królestw, chociaż znajduję się w środku jednego z nich.
Odcięła się od Gotero. Niezależne ziemie mieściły dwie wioski. Jedna powstała
przy dworze bogatego szlachcica. Czterdzieści mil powierzchni Perfoni miało dwa
mocne punkty. Pierwszym było bogactwo szlachcica. Drugim zaś zielarze i
alchemicy. Jedni z najlepszych.
Specyfiki przez nich
robione były drogie i skuteczne. Każdy prędzej czy później potrzebował pomocy
naturalnych składników. A wiedza zielarzy przechodziła z pokolenia na
pokolenie. Uczniów spoza rodziny nie brali. Gotero zawarło sojusz z Perfonią.
Nie pozwoliło ich napadać a w zamian mikstury i wywary były rezerwowane do
kupienia tylko dla ich królestwa.
–
O jakiej kwocie myślałeś, kiedy wchodziłeś to
tego pokoju? - zapytała Loran.
–
O Hunach w ogóle nie myślałem. Nie posiadam
takowej waluty. Mam srebro.
–
Nie odpowiedziałeś na pytanie.
–
Trzysta srebrnych monet.
–
Za tyle to tutaj nawet dobrego konia nikt ci nie
da. Bez pieniędzy nie mogę ci pomóc. - otwarła drzwi. - Proszę do mnie przyjść,
jak fundusze się powiększą. A teraz voie mito, panie Landriwian. - „voie mito”
to dość pogardliwy zwrot. W wolnym tłumaczeniu oznacza „żegnaj”, „żegnam”.
Ybron jeszcze przed
odpuszczeniem, spróbował ostatniego co przyszło mu do głowy.
–
Może, jest jakiś inny sposób zapłaty?
–
Nie. Przyjmuję tylko pieniądze. Nie zajmuję się
zatrudnianiem ludzi. Jestem tylko pośrednikiem.
Po wyjściu Ybron
zastanawiał się jeszcze przez chwilę, czy nie zaproponować zwierzęcego
srebrnika. Teraz miał ich dwie sztuki. Oddałby tą od handlarza. Zastanawiał się
czy to możliwe, że tak drogi przedmiot mógł po prostu leżeć na straganie kupca
amatora.
Gdy nadeszły go
myśli o samotnej wyprawie, wciągnęła go ciemność. Nie widział nawet swoich
dłoni, wyciągniętych przed siebie.
–
I co? Nie skusisz się na moją pomoc? - Ybron
poznał postać po głosie.
–
Jaką pomoc?
–
Podobno musisz spotkać się z kimś w Astani. Tak
się składa, że znam trochę tamte tereny. Potrzebujesz mnie.
–
Dlaczego tak się mną interesujesz? - wokół było
tak czarno, że zielonooki nie widział pieśniarza, choć słyszał go zaraz przed
sobą. - To, że nie wziąłem twoich pieniędzy, nie jest wystarczającym powodem.
Jak pewnie się domyślasz bogaty nie jestem. Po co za mną chodzisz? I dlaczego
rozmawiamy w takim miejscu. Nic nie wiedzę.
–
Po prostu chcę ci pomóc. A rozmawiamy tutaj,
żeby mnie nikt nie widział. Nie jestem lubiany wśród ludzi, którzy mnie znają.
Zresztą mogłeś to zaobserwować.
–
Do karczmy jakoś wszedłeś bez obaw, że ktoś cię
zauważy.
–
Wszedłem... niekonwencjonalnym wejściem. Po za
tym w karczmie każdy pilnuje swojego nosa i ewentualnie nosy swoich towarzyszy.
A tutaj na rynku wszyscy się rozglądają i wypatrują. Jeśli miejsce ci nie
odpowiada to czekaj. - słuchać było szybkie szuranie. Ybron dostał do ręki
kawałek materiału. - Tu masz mapę. Spotkajmy się w miejscu, które zaznaczyłem.
To niedaleko. Wiem, że nie masz jeszcze załatwionego noclegu. Przyjdź w miejsce
zaznaczone na mapie a nie będziesz się musiał o to martwić.
–
Zastanowię się. - przez kilka sekund panowała
cisza. - Dużo będzie mnie to kosztować? - znowu cisza.
Ybron nie otrzymał
odpowiedzi. Spokojnie podchodził do przodu. Po kilku krokach wyszedł pod
światło pochodni. Pieśniarz musiał ulotnić się wcześniej.
Mapa narysowana na
materiale była niedokładna, ale zrozumiała. Zostały oznaczone dwa miejsca.
Okrąg wskazujący aktualne położenie i okrąg znaczący cel.
Na ten moment
Landriwian nie miał lepszego planu. Zachowanie pieśniarza go dziwiło i
jednocześnie ciekawiło. Z braku innych opcji, kierując się mapą, udał się na
wskazane miejsce.
Koniec Epizodu V
Spodobało Ci się? Koniecznie pozostaw po sobie ślad w komentarzach i zobacz następny epizod! Poniżej masz linki do szybkiej podróży ;)
Wszystkie Epizody
Następny Epizod
Jeśli masz jakieś pytanie lub uwagę pisz śmiało w komentarzu :)
Komentarze
Prześlij komentarz